Autor: / 11 sie 2015 / 17 Comments / , , ,

Życie w UK: Nauka języka angielskiego cz.1

Długo zabierałam się za tego posta, w końcu nadeszła wena i motywacja. Często pytacie jak radzę sobie w Anglii, jak wyglądała moja nauka języka i jak mi idzie teraz. Postanowiłam podzielić te informacje na kilka części. Dzisiaj opowiem o tym raczej ogólnie, z czasem zagłębimy się w to bardziej.
Zacznę od podstaw. Angielskiego uczyłam się przez 6 lat podstawówki, 3 gimnazjum, 3 liceum i 1,5 roku studiów. Czy ten okres przygotował mnie do życia w Anglii? Nie. I nie jest to wina nauczycieli. W podstawówce Pani Szewczyk była wspaniała, naprawdę motywowała. W gimnazjum trafiłam na kosę, więc oczywiście połowę lekcji spędzałam poza szkołą. W liceum nauczycielka płakała przy najmniejszym sprzeciwie któregokolwiek osobnika z klasy, więc nie było lekko. Na studiach wymagania były śmiesznie niskie a mnie nie starczało na nie czasu bo miałam od groma innych przedmiotów.

Wyjeżdżając do UK rozumiałam sporo, ale miałam opór przed rozmawianiem. Miałam książkę z gramatyką, słownik, thesaurus i kilka podręczników, które codziennie sumiennie wertowałam. 80% tego czasu po prostu straciłam, bo nic nie uczy tak, jak rozmowa właśnie. Załapałam od groma słówek, trochę składni, ale gdyby mnie ktoś zapytał o definicje to ich nie pamiętam. Nikt w UK nie korzysta z definicji, często pytając dlaczego coś się mówi tak a nie inaczej słyszałam bo tak już jest i już. 

Najwięcej nauczyłam się w pierwszej pracy. Przed wyjściem usiadłam na kanapie i po prostu się popłakałam, bo czułam się bezsilna. Po wejściu okazało się, że mój i tak słaby angielski był jednym z lepszych i to mnie proszono niejednokrotnie o tłumaczenie. Było słabe, powtarzałam po 5 razy jedno zdanie ale manager okazał się miły i pomagał mi uzupełnić braki w tych słowach, których praca wymagała. Po pół roku byłam w stanie sama załatwić sobie wizytę u lekarza, spieniężyć czek czy kupić uszczelkę. Jak czegoś nie wiem to zaczynam zdanie od Szukam czegoś, ale nie wiem jak to się poprawnie nazywa po angielsku. Wygląda tak i tak, służy do tego i tamtego. Ludzie wymawiają nazwę, ja ją powtarzam i utrwalam. Nikt tu się nie naśmiewa (a przynajmniej nie przy mnie).

Dużo dało mi oglądanie seriali po angielsku. Czasami wspierałam się napisami polskimi lub angielskimi, ale jeśli znam tematykę to w ogóle z nich nie korzystam. Nie oglądam tu telewizji, chociaż pamiętam że siostra mnie tym na początku katowała i nic mi to nie dało. Lubię za to oglądać filmiki na Youtube. Wyszukuję tematykę, która mnie interesuje i z kontekstu jestem w stanie wyłapać sens. A jeśli nie mogę to sięgam do słownika, który koło słowa ma definicję - po angielsku.

Kolejnym krokiem było wsłuchiwanie się w piosenki z płyt dołączonych do książek. Szybko się jednak nudziłam, więc szukałam piosenek na YT i próbowałam wyłapywać słówka. Jeśli napotkałam na problemy - sięgałam po słownik albo wchodziłam na tekstowo.pl. Na dzień dzisiejszy jestem w stanie rozszyfrować niejedną piosenkę Eminema. Trudność językowa jest niska, ale jak on zaczyna na jednym wydechu pięć wersów to można się zagubić. Fakt, że dużo słuchałam zamiast czytania sprawił też, że bardzo szybko mówię. Niejednokrotnie powiem coś z błędem i po chwili dopiero do mnie to dociera :P

Druga praca nauczyła mnie języka od bardziej formalnej strony. Zwroty grzecznościowe, wiele nazw. Wyłożyłam się raz na jakimś dość starym angielskim słowie, którego młodzi już nie używają i niestety klientka tego nie zaakceptowała. Była to jedyna niemiła sytuacja związana z moimi umiejętnościami. Kobieta poproszona o wyjaśnienie mi co dane słowo oznacza powiedziała mniej więcej powinnaś się wstydzić, że jesteś w tym kraju nie znając języka. Tacy jak Ty powinni wracać do swoich wiosek i tam żyć. Odpowiedziałam jej spokojnie w mało kulturalny sposób, informując ją że znam biegle 2 języki plus angielski na poziomie wystarczającym mi do swobodnego komunikowania się i dopóki ona nie nauczy się języka innego niż angielski może mi co najwyżej zejść z oczu bo nie mamy o czym rozmawiać. Skończyło się tym, że była mocno zażenowana i wyszła ze sklepu.

Share This Post :
Tags : , , ,

17 komentarzy :

  1. Super post! Chciałabym za kilka lat wyjechać do innego kraju i od dłuższego czasu uczę się języka, Twój post jest pomocny i bardzo motywujący :D A ten cytat na końcu jest cudowny, muszę go sobie zapisać!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapisz koniecznie, lubię go używać gdy ludzie coś mi wytykają :)

      Usuń
  2. no ja muszę się wziąć za swój angielki!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Warto, przydaje się w najmniej oczekiwanych momentach :)

      Usuń
  3. Witam serdecznie. Kochana Dominiko w Anglii spędziłam 6 lat z małymi przerwami. Ostatnim razem byłam nie przerwanie 3 lata. ierwszy pobyt charakteryzował się generalnie ogromną ilością rozmów z osobami mówiącymi płynnie po angielsku, jak i samymi Anglikami. Ostatni pobyt był bardziej owocny, bo na 1,5 roku przed powrotem do Polszy sama zawzięłam się w sobie i zaczęłam na upartego czytać książki. Początki były trochę trudne, bo prawie na każdym kroku kożystałam ze słowników. Po pół roku nacałą książkę do słownika zaglądałam może z 10 razy.Po tym czasie zaczęłam się czuć tak swobodnie, iż zaczęłam pisać po angielsku. Dziś po 8 latach od powrotu do naszego kraju wciąż czytam i piszę swobodnie w tym języku.
    Oczywiście wciąz staram się wyszukiwać strony i czytać je. Traz tez uczę się niemieckiego. Choć szczerze go niecierpię. Praca ode mnie tego wymaga. Wniosek jeden : ćwiczenie czyni mistrzem. :) Pozdrawiam srdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Piękna historia i dowód na to że jak się chce to można :) Ja się właśnie zaczęłam uczyć francuskiego, ale w tle dalej utrwalam czeski i niemiecki bo nieużywane lubią iść w zapomnienie. Planujesz powrót do Anglii? :)

      Usuń
  4. W gimnazjum właśnie tak uczyłam się angielskiego że czytałam teksty piosenek a jak czegoś nie rozumiałam to wchodziłam na tekstowo.pl. Obecnie czytam takie czasopismo do nauki angielskiego, całe w tym języku, ale nie wiem czy kiedyś pojadę do Anglii :)

    I am Journalist

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nigdy nie czytałam czasopism, w sumie nawet teraz, po kilku latach w Anglii nie sądzę że by mi się to podobało. Już wolę jakąś fajną książkę :D

      Usuń
  5. W moim przypadku, pomimo kontaktu z angielskim od szkoły podstawowej, najwięcej nauczyłam się w 2 i 3 klasie liceum - kiedy zmienili mi nauczycielkę na największa kosę, pisanie esejów, czytanie książek po angielsku, słuchanie piosenek, gramatyka podstawowa i ta bardziej rozszerzona, płynne wypowiedzi przed samą rozszerzoną maturą nie stanowiło już najmniejszego problemu. Ba, więcej umiałam z angielskiego niż z przedmiotów które liczyły mi się podczas rekrutacji na studia. Na początku studiów jeszcze sporo pamiętałam, ale z każdym miesiącem było coraz gorzej i gorzej. Natłok nauki, po 10 kolokwiów w jednym tygodniu sprawiło, że mając niski poziom angielskiego, całkowicie go zaniedbałam, a teraz mój angielski wręcz kuleje :(
    Ale mam wielką chęć, motywację by to zmienić! Pomału, małymi krokami już poczyniłam ku temu pewne kroki :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U mnie największa kosa wymagała ogromu słówek, nigdy nie pisaliśmy esejów czy dłuższych form poza pocztówką i krótkim listem do kolegi ze szkoły. W sumie najwięcej nauczyłam się... tu. Na miejscu. Od ludzi :)

      Usuń
  6. Nigdy w szkole nie trafiłam na dobrego nauczyciela od ang. Nauczyłam się go w sumie na korkach, trafiłam na świetną kobietę, która najpierw pokazała mi, że niewiele umiem, a potem, systematycznie, nauczyła mnie wszystkiego. Cudowna kobieta, w dodatku mogłam z nią też normalnie pogadać (po ang) o moich problemach. Słuchała, radziła, uczyła. Po prostu ją ubóstwiam. Chociaż gadać się boję, ale to raczej dlatego, że przez 3lata na polskim byłam gnojona (jak cała klasa) i jak mam się odezwać w jakimkolwiek języku, a nie jestem w 300% pewna, że mówię dobrze, to lęk bierze górę ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U mnie nauczyciele angielskiego to był mix dobrych i tak złych, że aż smutno było. Strach, o którym mówisz, też miałam. Bałam się bardzo i bałam się długo, aż w końcu zakumałam że albo zacznę albo będę zawsze prosić o pomoc a tego nie lubię :)

      Usuń
  7. Szczera prawda, że najlepszą metodą nauki języka pozostaje gnębienie autochtonów. Którzy, bez względu na to, czy to Anglia czy Hiszpania, wykazują się przy tym zdumiewającą cierpliwością. Oczywiście bez własnej pracy się nie obejdzie, ale efektywność nauki w otoczeniu językiem jest o wiele większa niż ślęczenie nad nudnymi książkami. Fajny post :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Faktem jest, że książki potrafią zniechęcać. Z drugiej strony trafi się na kogoś, kto imigrantów nie lubi i wtedy raczej nie nauczy nas niczego :)

      Usuń
    2. Jak to niczego? :) Dawno temu, jeszcze w czasach studenckich, mieszkaliśmy we włoskim miasteczku, w którym obcokrajowców nie kochali. Po tygodniu znaliśmy tyle pięknych przekleństw, ilu nie zna niejeden rodowity Włoch. Dopiero potem okazało się, że lokalsi nie lubią Niemców, za których nas wzięli :)

      Usuń
    3. W zasadzie masz rację :D też najszybciej łapałam wulgarne słowa i czasami jak mi się jakieś w chwili słabości z ust wyrwie muszę ludziom tłumaczyć co oznacza, bo sporo z nich to słowa używane 50-60 lat temu (pracowałam na początku ze starszymi ludźmi, stąd ten rozrzut)

      Usuń

Bardzo cenię każdy komentarz od Was, daje mi to świadomość, że warto dla Was pisać! Dziękuje! :)
Drażnią mnie komentarze wklejane masowo na blogi o treści "fajny blog, obserwujemy? :*:):D" wiec zastanów sie 3 razy zanim wciśniesz ctrl+v. I tak wrzuce go do spamu
Anonimów poprosze o podpisywanie sie, nie lubie zwracac sie do kogoś bezosobowo :)


Obserwatorzy

Archiwum