Autor: / 17 lut 2014 / 15 Comments / ,

Kocia część rodziny

Na blogach na lewo i prawo trąbi się o kociakach, a skoro ja też je mam to dziś oddaję im głos. Tzn niezupełnie, bo w sumie pisać będę ja, ale jeśli jest coś, co odciągnie mnie od malowania paznokci na tyle mocno, że przez kilka dni nie chce mi się tego robić to zdecydowanie są to wizyty u mamy. Mama jak to mama, ale koty w tym domu to chyba największy skarb jaki mogłabym stamtąd wynieść. Nie telewizor, nie maszyna do szycia, nie automat ani nie laptop. Koty. Pierwszego kota, który pojawił się u mnie w domu pamiętam jak dziś. Był czarny, mały i chował się w szafie bo miał dość przytulania (i zgadnijcie kto go tak namiętnie do serca przygarniał!). Nie chciał, skubany. Okazało się jednak, że Babcia miała alergię i kociak zamieszkał u sąsiadki, a ja przez bity tydzień chodziłam upłakana, zła i obrażona na cały świat. Byłam dość upartą sześciolatką :D

Potem przeprowadzki uniemożliwiały mi posiadanie kota, mama zgodziła się tylko na chomika, który swoją drogą był jednym z najlepszych pupilków, jakie miałam (a miałam ich ogrom). W końcu mama zakotwiczyła w jednym miejscu i tak stałam się posiadaczką ojczyma i niewiele później kota. Krzysiek kota przyniósł na moją prośbę, zawsze darzył mnie ogromnym zaufaniem i nauczył mnie wielu rzeczy. Wiedział, że kot nie będzie widzimisiem, więc nawet mama nie miała nic do gadania :P Kotka została Baśką i... ukochała sobie Krzyśka. No choćby się waliło i paliło nie przyszła do nikogo, tylko do niego. Chwilami siadała mi na kolanach, ale bardzo rzadko, jak tylko widziała ojczyma to biegła do niego na złamanie karku. Winę zwalam na to, że Krzysiek przynosił jej ryby, które swoją drogą były jej ulubionym daniem.

Potem trafiła do nas Bambaryłka. Dla mnie to po prostu Bambus/Bambuś. Od zawsze puszysta, gruba i tak niezdarna, że aż bolało patrzenie na nią jak skakała po meblach. Krzysiek przyniósł ją jako kocię tak małe, że trzeba ją było karmić butelką. Od razu trafiła do mnie do pokoju, ja dostałam od ojczyma usprawiedliwienie do szkoły na tydzień i miałam się kotem opiekować. Od tego zależało czy z nami zostanie, bo choć dom był duży i mieszkaliśmy na wsi, to obawy że coś pójdzie nie tak były ogromne. Uczyłam się dobrze, więc K. ponownie okazał mi zaufanie i takim sposobem Bambuś został moim kotem. Pakowała mi się do plecaka (jako 10cio latka nie mogłam nosić torby na jedno ramię), nie zliczę ile razy otwierałam w szkole plecak i spod stroju na wf patrzył na mnie kudłaty pyszczek. Po jakimś czasie wolała moją mamę, ale w dalszym ciągu to na moje wołanie reaguje szybciej. Jest mistrzynią wkurzania ludzi, w środku zimy drapała drzwi żeby jej otworzyć, a jak już człowiek pogodził się z faktem że zaraz mu -15stopni pieprznie w twarz i gołe nogi, to kotka postanawiała... przeciągnąć się w progu. Królewna taka.

Bambus dość szybko potrzebował towarzystwa. Baśce to było nie w głowie, bo tolerowała tylko ojczyma, więc do domu trafił Bąbel. Wbrew pozorom to kotka, ale imienia nigdy nie zmieniono. Raczej indywidualistka, ale w nocy spała ze mną w łóżku. Robiła co chciała, rzadko okazywała jakiekolwiek zainteresowanie obcym ludziom. Niestety, ktoś nam ją zabrał a gdy wróciła do nas po miesiącu była czysta, pachnąca i z obrożą. I w ciąży. Okociła się w nocy na moich nogach (możecie sobie wyobrazić pierwszą reakcję na krew na rękach i odrętwiałe nogi). Niestety, kocięta nie przeżyły a Bąblówna została wysterylizowana. Generalnie wszystkie kotki to przechodziły, ta nie zdążyła przed uprowadzeniem. Jakiś czas później musiałyśmy ją uśpić, bo weterynarz spartaczył zabieg i kotka gasła nam w oczach. Zanim ktokolwiek się zorientował o co chodzi było za późno. Bąblówna była niesamowitą modelką, uwielbiała moje szczury (spała z nimi na łóżku i nigdy nie zrobiła im krzywdy). Zanim odeszła była przeogromną milusińską, wręcz pchała się na kolana. Do dziś mam wyrzuty sumienia, że ją odganiałam w ostatnich jej dniach.

Niewiele po jej odejściu znalazłam dwa kociaki w śmietniku. Mieszkam w dość dziwnej dzielnicy, więc na porządku dziennym były takie "niespodzianki". Piski kociąt były tak podobne do popiskiwania noworodka że bez wahania zaczęłam je odgrzebywać. I wierzcie mi, głęboko w poważaniu miałam wtedy komentarze przechodniów. Kocięta zatargałam do domu i próbowałam przekonać mamę, żeby zostały. Mama jednak była nieugięta i po kilku wizytach u weterynarza Twixy zamieszkały u ojczyma na wsi. Z tego co wiem mają się dobrze i co roku rozkopują mu grządki i kradną marchewki. Jeden przynosi też martwe szczury do domu i zostawia ojczymowi w butach, więc poniekąd cieszę się, że nie mieszkały ze mną ;D

Mama w międzyczasie chyba pożałowała oddania Twixów. Gdy sąsiadka pomiędzy jednym ciągiem alkoholowym i drugim odkryła że ma małe koty to mama jednego zabrała do nas. Warunek był jeden - miał być czarny. Tak trafiła do nas Żyleta. Chuda, złośliwa i chwilami rozbrajająca nas swoim zachowaniem. Spała w doniczkach (w tym na mojej koniczynie) w Bambusiątku znalazła sobie matkę zastępczą. Dziś jest pieszczochem ogromnym, uwielbia siadać na kolanach i wbijać pazurki, mruczy jak mały traktor i jeśli ktoś coś zrzucił z parapetu to wiadomo, że to ona. Raz prawie zrobiła mi dość dużą krzywdę, najpierw zrzuciła doniczki z parapetu, a gdy odsunęłam fotel i zaczęłam zamiatać ziemię - wskoczyła na oparcie. Fotel się przechylił i poleciał mi na plecy. Bolało, oj bolało :D

Ostatnia, najmłodsza z moich kotek miała na imię Pyxe. Miała, bo mama nazwała ją Orzeszkiem i tak zostało. Orzeszek to mój kot, nie śpi z nikim poza mną i przeżywamy katusze, gdy mam wylatywać. Trafiła do nas przypadkiem, podczas wieczornego spaceru z przyjacielem przeszła koło nas. Oczywiście musiałam ją pogłaskać, była mega przyjazna. Włóczyła się za nami przez godzinę, na końcu jadła koło mnie coś, co sobie sama upolowała. Od jezior do mojego domu jest spory kawałek, więc gdy ponad połowę drogi przeszła zabrałam ją po prostu pod kurtkę (lało okropnie) i w tajemnicy przed mamą zabrałam do pokoju. Miała pokręcone wąsy, trzeba ją było odrobaczyć i odpchlić, ale było warto. Przez jakiś czas rozwieszałam ogłoszenia o znalezionej kotce, ale nikt się nie zgłosił więc została z nami.

Gdzieś w międzyczasie przewinął się przez dom Diabeł Tasmański, który był okropnym łakomczuchem i to go zgubiło (porwał ojczymowi rybę, zakrztusił się ością i nawet weterynarz mieszkający dwa domy obok nie był w stanie pomóc). Drugim kocurkiem był Ludwik, który przypałętał się do domu przez okno. Jak wszedł tak został, nikt nie miał serca go wyrzucić. Niestety dzieci sąsiadki wyniosły go na budowę i ślad na kilka miesięcy po nim zaginął. Znalazł się, bez uszka i bez łapki, u rodziny mieszkającej spory kawał od mojego domu. Wiem, że było mu tam dobrze i to najważniejsze. Wstyd się przyznać, ale jako nastolatka byłam mocno bojowniczo nastawiona do ludzi, którzy zaszli mi za skórę więc Ludwika pomściłam. Co prawda nie urwałam nikomu ucha ani nogi, krew też się nie lała.

 Jak widać było tego sporo, ciekawe ile osób doczyta post do końca :D
Ej, no uśmiech do zdjęcia!
Share This Post :
Tags : ,

15 komentarzy :

  1. Uwielbiam koty więc przeczytałam historię każdego do końca :)) Sama mam tylko jednego ale wszystkie koty są wspaniałe, każdy ma swój charakterek, w historii każdego Twojego kotka świetnie to widać :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ja strasznie żałuję, że tu w Anglii kota mieć nie mogę :(

      Usuń
  2. O rany! widzę, że mamy coś wspólnego! u mnie też przewinęło się mnóstwo kotów (w tym momencie mam dwa kociaki)

    OdpowiedzUsuń
  3. Niesamowita historia :) Cudownie Ci się układają losy z tymi wszystkimi kocurami :) Ja w domu rodzinnym zawsze miałam kota, teraz nie mogę (mąż jest uczulony), więc trochę cierpię... Bardzo miło czytać opowieść kogoś, kto ma tak dużo serca dla koteczków. Pozdrawiam Cię serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zamień męża na koty :D A tak poważniej - myślałaś np. o łysych albo tych dla alergików? gdzieś mi się obiło, że jakaś specjalna rasa jest, ale nie mam pojęcia ile lat w kamieniołomach trzeba by na nią pracować, bo tania pewnie nie jest :<

      Usuń
  4. kocham wszystkie koty i zawszę się cieszę że ktoś równie mocno jak ja je uwielbia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. oj, zdecydowanie miło wiedzieć, że ktoś koty lubi, albo chociaż toleruje :)

      Usuń
  5. Sporo tych kociakow, ciesze sie ze jest kolejna blogowa kociara, bo dotad nie wiedzialam ze tak mocno kochasz te zwierzeta hehe :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A widzisz, dalej jestem w stanie Cię zaskoczyć :D

      Usuń
  6. Bąbel i szczury - fantastyczne zdjęcia! Dowód na to, że koty i szczury mogą razem żyć! :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. oczywiście że mogą! Jak mi się szczurzyca rozmnożyła i młode się po pokoju rozlazły to koty mi je przynosiły do klatki, nigdy nie stała się nikomu krzywda. Raz szczur ugryzł kota, bo się bał, ale kot miał to w nosie, uciekł po prostu

      Usuń
  7. Ja doczytałam do końca. Superaśne kociska:) Mnie wystarcza kotka z synkiem u mojego ojca:) A w domu mam mega przytulaśną istotkę, więc o większej ilości zwierząt nie marzę. Choć ze szczurów chyba nigdy w życiu się nie wyleczę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i kociak na osiedlu, którego dokarmiasz :) toć to już prawie jak Twój :D A Twoja istotka jest przecudowna, niesamowity psiak :)

      Usuń
  8. Przeczytałam od początku do końca, zachwycona i pod ogromnym wrażeniem tylu pięknych kotków, które wkroczyły w Twój świat, Domi. Musisz mieć przepiękne wspomnienia <3

    OdpowiedzUsuń

Bardzo cenię każdy komentarz od Was, daje mi to świadomość, że warto dla Was pisać! Dziękuje! :)
Drażnią mnie komentarze wklejane masowo na blogi o treści "fajny blog, obserwujemy? :*:):D" wiec zastanów sie 3 razy zanim wciśniesz ctrl+v. I tak wrzuce go do spamu
Anonimów poprosze o podpisywanie sie, nie lubie zwracac sie do kogoś bezosobowo :)


Obserwatorzy

Archiwum